Co do formy:
nie jestem zdecydowana, raczej wolę łączenie stylów, więc może być całkiem niezły misz-masz, od dziennika po poradnik.

niedziela, 8 września 2013

C.D. RUMUŃSKIEJ OPOWIEŚCI

Czas na zupełnie egocentryczny wpis dla rodziny i znajomych, czyli 'jak tam u mnie'. :) Dajcie znać 'co u Was'!

Zacznijmy od tego na czym skończyłam. Szpital w Konstancy, w Rumunii.

Od razu chciałabym zaznaczyć, że nie wylądowałam tam przez rumuńskie jedzenie, powietrze ani nic innego 'romanijnego'. Jest to schorzenie gastroenterologiczne. Wciąż staram się być na diecie, ale nie jest łatwo. Nie jem fastfoodów, ale słodyczy już próbowałam. Wszystko jednak powoli i ostrożnie, małymi porcjami. Boję się po prostu. Nie chcę, żeby powróciło 'tamto'.  Alkohol też już piłam. Po pierwszym dniu było w porządku. Po drugim, obudziłam się z bólem brzucha... więc na razie rezygnuję. Chociaż chciałabym spróbować tutejszej Palinki, ale mam na to pół roku. Myślę, że jakoś wygospodaruję czas. :)


Tak, tak... Szpital.
Jak już wspominałam obawiałam się go bardzo. Gdy zapytałam w hotelu o opiekę medyczną, gdzie mogę się udać itd. to odpowiedzią była mina 'nie mam pojęcia'. Tutaj raczej nie wzruszają ramionami... jeśli czegoś nie wiedzą pokazują to miną(wydymają usta w konkretny sposób). Jak ja wzruszyłam ramionami to nikt nie zrozumiał. Musiałam powiedzieć.
...Oczywiście chciałam prywatnie do jakiegoś specjalisty, bo szpital mnie przerażał do tego stopnia, że gdzieś kotłowała się myśl o powrocie do Polski. Jeśli chodzi o myślenie to ciężko wtedy było mi myśleć. Na szczęście koordynatorka z uczelni mi pomogła. Sama zastanawiała się dłuższy czas jak to rozwiązać. Ostateczna decyzja padła na szpital. Wysłała mnie ze swoim narzeczonym mówiącym trochę po angielsku. Naprawdę facet okazał się niezastąpiony. Bez niego bym była 'jak dziecko we mgle'. Od razu, na piętrowym parkingu przed szpitalem, powiedział, żeby pochować cenne rzeczy w samochodzie, a najlepiej to wziąć ze sobą. Potem spotkałam się jeszcze parę razy z takimi reakcjami, a jestem dopiero na początku swojej przygody!

Jeśli chodzi o szpital to...  strach miał wielkie oczy.

Najpierw formalności związane z ubezpieczeniem(karta EKUZ). Zostało to załatwione od razu i szybko. Następnie nigdzie nie musiałam czekać tylko od razu zaprowadzono mnie do sali przyjęć. Była to duża sala. Po lewej i po prawej stronie były łóżka otoczone niebieskimi kotarami, a po środku przejście dla pielęgniarek i lekarzy oraz pacjentów. Sala nie była bardzo przepełniona. Raczej był luz. Byłam jedną z najmłodszych osób. Pierwsze co, to zrobiono mi EKG. Była od tego jedna pielęgniarka, która jeździła ze specjalnym zestawem po sali i robiła nowo przybyłym. Trochę u mnie to trwało, bo musiałam się rozluźnić, poza tym aparat coś szwankował. Jedno wiem, że kiedy ciągle prosiła mnie bym się rozluźniła i w końcu mniej więcej nie byłam taka napięta... brzuch mniej bolał.

Potem musiałam czekać na lekarza... było tylko dwóch na dwie sale. Po badaniu zostałam zaprowadzona do drugiej sali. Mniejszej, gdzie również były łóżka, kotary, ale w chaosie. Było tutaj już więcej ludzi. Większość z kroplówkami. Mi też od razu została zaaplikowana przez bardzo sympatyczną Panią pielęgniarkę. Zresztą wszystkie pielęgniarki były bardzo miłe i cierpliwe. Uśmiechały się. Mimo, że ich pensje nie są zbyt wysokie.

Niektórzy z Was dobrze wiedzą jak boję się igieł, zastrzyków itd. Kiedy próbowałam wytłumaczyć Pani pielęgniarce na migi, że nie ma sensu szukać żyły na zgięciu ręki. To zrozumiała. Sprawdziła szybko i od razu przeszła do dłoni. Odbyło się to zupełnie inaczej niż w Polsce. Kiedy w swoim rodzimym języku próbuję zawsze wytłumaczyć to samo, ale panie pielęgniarki, często niezbyt sympatyczne, i tak na siłę próbują się wkłuć. Jest to traumatyczne przeżycie dla mnie i bardzo męczące dla pielęgniarek. Tutaj natomiast zostałam obsłużona profesjonalnie. Nie bolało mnie w ogóle. Szybko poszło. Poza tym później nie miałam żadnych siniaków. Oprócz małej kropeczki żadnego śladu! Było to dla mnie nie do uwierzenia, ponieważ w Polsce jeszcze nigdy mi się to nie przytrafiło.

W międzyczasie miałam badanie USG, czekałam na wyniki badania krwi i moczu, potem druga kroplówka. Czułam się lepiej. Jeszcze raz rozmowa z lekarzem. Wypisanie recepty i do akademika. Wszystko trwało góra 4h.

I znów jedyne do czego można było by się przyczepić to wygląd. Trochę to wszystko wyglądało na brudne. Ściany jakieś takie szare. W drugiej  sali mnóstwo pacjentów. Jeden na drugim. Leżałam na łóżku, gdzie papierowe 'jednorazowe' prześcieradło było poplamione(ale wtedy uwierzcie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia). Na tym samym łóżku usiadła dziewczyna z mamą, bo już nie było dla chorej oddzielnego miejsca. Obok stały dwie osoby, które ze mną były. Wózek, którym mnie zawieziono na USG był bez podstawek na nogi, więc musiałam je trzymać w górze. Dla mnie jeśli chodzi o jakość opieki, którą otrzymałam te rzeczy nie mają znaczenia. Chociaż w Polsce by to się nie przydarzyło. W Polsce też rzadko kiedy się przytrafia, żeby opieka medyczna była tak życzliwa!! Przykro mi, że to pisze, ale naprawdę na tyle moich doświadczeń szpitalnych... rzadko kiedy spotkałam się z taką życzliwością.

Cały tydzień spędziłam w łóżku, bo nie zapominajmy, że dodatkowo byłam jeszcze mocno przeziębiona. Nie chodziłam na zajęcia z języka rumuńskiego, co muszę do tej pory nadrabiać. Moim zagranicznym znajomym łatwo przychodzi nauka tego języka. Polakom m.in. trudniej się uczyć tego języka niż Hiszpanom czy Francuzom, bo nasz język pochodzi z rodziny języków słowiańskich, a rumuński, hiszpański, włoski należą do grupy języków romańskich. Podobno Rumuni mogą zrozumieć w 80% Włochów, ale to nie jest zależność obustronna. Tak czy siak, istnieją podobieństwa duże. W rumuńskim często nie ma zasad gramatycznych... jak np. które słowa są w jakim rodzaju. Ma to ogromne znaczenie w konstrukcji zdań.  Słowo, które w rumuńskim określane jest jako 'w rodzaju męskim' w naszym języku może być 'w rodzaju żeńskim' i na odwrót. Trzeba po prostu być Rumunem i mieć to wyczucie albo nauczyć się na pamięć.

Mimo tego, że byłam uziemiona i nie mogłam wychodzić z innymi Erasmusami to podczas tego tygodnia zintegrowaliśmy się bardzo. Byli niesamowici. Bardzo pomocni, odwiedzali mnie, dbali o mnie, opowiadali mi wszystko. Jak w rodzinie. Zresztą tu tak jest - staramy się trzymać razem.


Dodatkowe info:
W lokalach można palić, a po ulicach w mieście jest pozwolenie by jeździły zwierzęta - osiołki i konie. :) To są Romowie.

Teraz jest już dobrze ze mną. Ściskam, M.
Constanta

Constanta

Constanta

Constanta

Constanta

Constanta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz