Co do formy:
nie jestem zdecydowana, raczej wolę łączenie stylów, więc może być całkiem niezły misz-masz, od dziennika po poradnik.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Octoberfest w Rumunii

Muszę koniecznie zaznaczyć, że tych wszystkich wydarzeń nie opisuję na bieżąco ani nawet w nie tak odległym odstępie czasowym. Jestem spóźniona o ok. półtora miesiąca, ale pomału nadrabiam.

To co dzisiaj opowiem działo się mniej więcej 25.09-27.09.

Z bajecznej, tchnącej włoskim klimatem Sighisoary udaliśmy się do... Bawarii. W rumuńskim mieście Sibiu odbywał się tamtejszy, doroczny Octoberfest. Tak, tak dobrze przeczytaliście - Octoberfest. Niemcy oczywiście wyśmiali to święto. Tak samo jak tamtejsze pociągi i ich szybkość. A szczerze mówiąc, to w tych rumuńskich pociągach czułam się trochę jak w tych naszych polskich.

Oczywiście dostaliśmy się tam stopem, a ludzie, którzy zdecydowali się nas wziąć byli bardzo otwarci i życzliwi. Już pisałam o tej życzliwości, ale naprawdę jest to takie niesamowite doświadczenie. Za każdym razem, gdy kogoś spotykaliśmy, czułam się jakbym jechała z jednym ze swoich przyjaciół. Ci wszyscy ludzie byli skłonni do poświęceń dla nas, nie byliśmy im obojętni, empatyczni i starający się zadbać o nas jak najlepiej potrafią. 'Witajcie w Rumunii!'

Krótko o...
Sybiu - miasto w środkowej Rumunii. Liczy 154 892 mieszkańców. Leży nad rzeką Cibin, dopływem Aluty. Zwyczajowo w XVII wieku opisywano Sybin jako najbardziej wysunięte na wschód miasto kultury zachodnioeuropejskiej; było także ważnym skrzyżowaniem szlaków pocztowych biegnących na wschód – do Turcji i dalej do Persji, Chin.

W połowie XIXw. w czasie powstania węgierskiego, w okolicach Sybinu miała miejsce ważna bitwa pod dowództwem gen. Józefa Bema dowodzącego powstańcami węgierskimi przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Później na zamówienie Węgrów grupa polskich i węgierskich malarzy pod kierunkiem Jana Styki namalowała dedykowany temu wydarzeniu obraz pod tytułem Panorama siedmiogrodzka.

Swoje dzieciństwo spędziła w Sybinie Joanna Rawik.

 W 2007 roku Sybin pełnił honory Europejskiej Stolicy Kultury.

                                                                             ***

Gdy dojechaliśmy oczywiście jak zazwyczaj nie wiedzieliśmy, gdzie się zatrzymać. Ramuna, młoda kobieta, która nas podrzuciła do Sibiu poleciła nam jakieś miejsce, ale chcieliśmy się jeszcze bardziej zorientować w ofercie najtańszych noclegów w mieście. To były nasze preferencje i choć wiadomo, że pojęcie o tym 'co jest tanie' różni się wśród narodów, a między Polską a Francją ta różnica jest dość znaczna, to jakoś się dogadywaliśmy w tej kwestii.

Tym oto sposobem dotarliśmy do akademika w Sibiu. Okazało się jednak, że nie można wynająć pokoju, w akademiku. Chyba w Rumunii w ogóle ten system nie działa. Natomiast spotkaliśmy tam grupę Erasmusów z tego miasta, którzy również zdecydowali się na kurs języka rumuńskiego. Szybko wzięli nas pod skrzydła. Znaleźli hostel na starówce, zaprowadzili nas tam. Kosztował 50PLN/doba. Nie taki znowu tani, ale miał kuchnię i był blisko rynku.

Moi francuscy znajomi udali się na kolację do restauracji z innymi Erasmusami. Ja odmówiwszy, przygotowałam swój własny posiłek - brązowy ryż(znaleziony cudem) polany oliwą z oliwek. To była stała pozycja w moim menu. Oprócz tego wafle ryżowe, ananas i codziennie 17-18 sok z połówki cytryny zmieszany z łyżką oliwy z oliwek. To miało rozpuścić wszystko co tam mi w tym żołądku zalega.

Pokój nasz w hostelu miał 3 łóżka piętrowe. My byliśmy we troje, więc zostały jeszcze trzy miejsca. Niedługo po udaniu się na kolację moich kompanów z podróży - mieliśmy się spotkać później - w pokoju zostało zameldowanych trójka Niemców z Hamburga. Gyde, Kim i David, którzy właśnie skończyli praktyki i postanowili pozostać dwa tygodnie dłużej by pozwiedzać podczas gdy ich cała klasa wróciła z powrotem do kraju. Po krótkim zapoznaniu od razu zaproponowałam im wyjście z nami wieczorem. Wyjeżdżają z klasą na takie praktyki organizowane przez swoją szkołę raz do roku.
Co do nich to... uczęszczają w Hamburgu do szkoły pielęgniarskiej, gdzie położony jest nacisk na wielokulturowość. W Rumunii budowali przedszkole w jednym z miasteczek. Byli już też w Polsce, ale nie na praktykach tylko wakacyjnie na Mazurach. Spali pod namiotami i cały ten czas padało, ale i tak powiedzieli, że im się podobało. Byli bardzo oszczędni. Powiedzieli, że w Niemczech koszty życia są bardzo wysokie, a w Hamburgu jest niemiłosiernie drogo. Kim w pojedynkę jeżdżąc stopem zwiedziła Filipiny, a David ma swój zespół metalowy. W przyszłym roku każde z nich się rozdzieli na praktyki. Jest to ostatni bądź przedostatni rok, kiedy przez 4 miesiące samemu mają realizować jakiś projekt w innym kraju  - jedna osoba przyjedzie znów do Rumunii, druga do Norwegii, a trzecia do Hiszpanii.

Wśród zapoznanych Erasmusów byli też Polacy. Bardzo się z tego faktu ucieszyłam. Pierwszego dnia wyszliśmy wszyscy razem do knajpki. Było bardzo przyjemnie. Staraliśmy się mówić cały czas po angielsku, ale gdy nikt nas nie słuchał to wyrażaliśmy się w naszym ojczystym.

Starówka w Sibiu i te domeczki naprawdę przeurocze. Wkrótce zdjęcia! Mówi się, że domy w Sibiu mają oczy, ponieważ okna w dachach są w kształcie oka jest to unikatowe dla tego regionu. 

Bardzo dużo w Sibiu second-handów, ale raczej drogie. Normalką było 100PLN/kg.

Nasi nowi niemieccy przyjaciele namówili nas do wypadu za miasto. Miało być tam tak zwane słone jezioro. Było, ale zupełnie czego innego wszyscy się spodziewaliśmy. Po pierwsze było otoczone hotelem, który sobie je przywłaszczył i zrobił komercyjne miejsce i być może tym zepsuł całą aurę miejsca. Gyde, Kim i David bardzo nas przepraszali. Tam się z nimi pożegnaliśmy. Wymieniliśmy się tylko kontaktami i nasze drogi się rozeszły. My natomiast chcieliśmy zostać by poznać mentalność miasteczka. Wieś była jakby wymarła. Byliśmy tam atrakcją. Moja koleżanka poszła odwiedzić muzeum, a my wspięliśmy się na szczyt pagórka by podziwiać widoki. Znaleźliśmy ją potem w lokalnym pubie, gdzie rozgrywało się życie towarzyskie tutejszych. Siedziała i piła kawę z panem, który wyglądał na kogoś, kto 'lubi sobie łyknąć'. Okazał się Węgrem. Pomimo lekkiej chwiejności był bardzo kulturalny i życzliwy, ale jak to w takich sytuacjach bywa - trochę męczący.

Ceny w lokalach. Nawet w takiej wsi bardzo wysokie. Za zwykłą herbatę zapłaciłam 6,5PLN, ale i tak najwięcej w swojej historii zapłaciłam 9PLN.

Drugiego wieczoru nasi nowi polscy znajomi zarekomendowali nam muzyczny klub, gdzie razem udaliśmy się na koncert rockowo-jazzowy. Wyśmienicie!

Tutaj poniżej zaczynają się już zdjęcia z naszej podróży.

Pozdrawiam,
M.

Constanta

taksówka, Constanta

Co można kupić w pociągu?




Bukareszt

Cluj-Napoca

Cluj-Napoca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz