Zatrzymujemy się teraz na dacie 28.11.2013r.
Wracam do Rumunii. Powrót okazał trudniejszy niż przyjazd, wiele komplikacji. Na szczęście znów natrafiłam na wspaniałych ludzi.
Jechałam niespełna 32h.
Opowieść czas zacząć...
Wyjazd miałam zaplanowany na 27.11. Po 20 minutach czekania na dworcu w Białobrzegach dowiedziałam się przez telefon od przewoźnika, że autobus się popsuł i dziś już nie przyjedzie. Nie powiem, żeby było mi jakoś wielce przykro, bo smutno mi było się rozstawać z Polską. Poza tym, szczerze, to do końca nie wiedziałam jak to będzie z moimi studiami... czy np. mnie wyrzucili już albo coś... w końcu nie było mnie od 7.10.2013r.
Na drugi dzień startowałam z Warszawy. Kupiłam bilet przez internet, więc niby wszystko na pewniaka(stolica, bilet wydrukowany, nazwa busa - Eurobus!). Taaakk... ale autobus był ukraiński. Co ciekawe o nazwie Eurolines... a ja przecież kupiłam bilet na Eurobusa. Wszystko mi się nie zgadzało. Po pierwsze, nigdzie nie było napisane, że przewoźnik będzie ukraiński. Tablica o miastach docelowych po rosyjsku... . Na próżno było szukać gdziekolwiek jakiś oznaczeń, że to właśnie ten autobus. Kierowca, który kojarzył polski jak mu pokazałam bilet zaprowadził mnie do kogoś innego i z tego, co zrozumiałam sam się próbował dowiedzieć czy to ten bilet... . Ktoś w końcu zaaprobował. Na zewnątrz autobus iście o europejskich standardach za to w środku wygląd niezbyt nowoczesny. Kierowcy pół autobusu zajęli na swoją sypialnię. Wyglądało to dosyć imponująco. Chciałam zrobić zdjęcie, ale nie za bardzo było jak. Postaram się opisać. Część tylna autobusu aż do połowy była zajęta tylko i wyłącznie przez kierowców, których było chyba z 5! Nic nie było widać zza niezbyt świeżej, zielonej płachty. Odcień koloru był taki jakiś... nie wiem... 'burdelowski'. Nigdy nie byłam w tym miejscu, ale takie miałam skojarzenie. Wyglądało to wszystko co najmniej podejrzanie... .
Do samej wysiadki we Lwowie nie byłam pewna tego czy czasem po drodze nie zostanę gdzieś wysadzona... . Trochę nas pobujało na Ukrainie.
We Lwowie kupiłam bilet kolejowy do Tarnopola na 20.00(ukr. Ternopil). Zadowolona, że już z Tarnopola złapię pociąg do Suczawy i o 15.30 następnego dnia będę w Suczawie. I byłam!
W pociągu poznałam Innę, która jest dyrektorką przedszkola we Lwowie. Jechała ze swoim synkiem w odwiedziny do rodziców. Okazało się, że była w Polsce. No tak nic dziwnego, w końcu jesteśmy sąsiadami. To, że była w stolicy na szkoleniu też nie wzbudza podejrzeń. Ale ona była w moim/naszym mieście także! W moim ukochanym. :)
Gdyby nie Inna... . Już w pociągu wyraziła wątpliwość czy uda mi się kupić bilet na pociąg... . Zaoferowała swoją pomoc, że pójdzie ze mną kupić bilet. Zgodziłam się, gdy powiedziała, że i tak musi poczekać na taksówkę. To taksówka czekała na nią. Było ok. 24. Okazało się, że kasa międzynarodowych przejazdów jest zamknięta i zostanie dopiero otwarta o 8 rano następnego dnia, a ja mam przecież pociąg z Tarnopola o 3 nad ranem!
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz