Zabrał nas po drodze ratownik GOPR. Niestety zanim znaleźliśmy zakwaterowanie minęło trochę czasu, więc skróciliśmy trasę. Doszliśmy na Tarnicę od strony Ustrzyków a zeszliśmy od strony Wołosatego. Pomimo, że to nie był szczyt sezonu ludzi było bardzo dużo.
To było niesamowite! Zobaczyłam swoje ukochane, wymarzone Bieszczady!
Z Wołosatego złapaliśmy stopa z powrotem do Ustrzyków. Podwiozła nas bardzo miła para.
W międzyczasie załatwiłam dla nas nocleg przez couchsurfing w Lutowiskach. Następnego dnia rano również złapaliśmy stopa do Lutowisk. Nie było tak łatwo, ale jakoś poszło.
Julia i Staszek oraz ich urocza córka Maja mają gospodarstwo agroturystyczne. Przyjęli nas bardzo życzliwie. Byłam zachwycona ich domem. Niesamowicie urządzony. Cały w drewnie. Na zewnątrz piękna zielona trawka i koń. Obok w zagrodzie trzy kózki i do tego wszystkiego zero odoru wsi.
Byłam bardzo uradowana, że pozwolili mi nakarmić kozy, poza tym doiłam jedną, a potem dostałam swój przydział mleka.:) Co jeszcze... budowałam zagrodę dla koni. 'Budować' to za dużo powiedziane. Wbijałam plastikowe kijki w ziemię i przeplatałam tasiemką, która tworzyła obwód i przez którą miał płynąć prąd. Spacerowałam sobie po Lutowiskach. Poznałam bardzo miłych ludzi. Kupiłam swojski miód. PYSZNY!!!!
A następnego dnia niestety musiałam już opuścić moje Bieszczady... ale nie martwcie się kochane, jeszcze do Was wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz