Co do formy:
nie jestem zdecydowana, raczej wolę łączenie stylów, więc może być całkiem niezły misz-masz, od dziennika po poradnik.

czwartek, 6 lutego 2014

Bestseller! I wystrzeliliśmy w Nowy Rok...

A o ostatnich dniach Starego Roku i wejściu w Nowy opowie Wam moja Szanowna, Sympatyczna Koleżanka:

"To co piszę jest moją subiektywna relacją z pięciodniowej wycieczki do Rumunii, a w zasadzie do dwóch jej regionów: Bukowiny i Siedmiogrodu. Niestety pięć dni, to zbyt krótki czas na dokładne zgłębienie specyfiki poszczególnych regionów, ale na tyle długi ażeby poznać kilka zwyczajów i tradycji miejscowej ludności. Zapraszam do przeczytania niedługiej relacji, która przedstawia Rumunię widzianą oczami przeciętnego zwiedzającego."

"<<Piękne jest to co nas podnieca>> pisał w jednej ze swoich książek hiszpański literat Juan Bonilla. Rumunia kraj, który podobnie jak Mołdowę można nazwać "białą plamę na mapie Europy" zapamiętam jako dziewicze obszary nieodkrytego piękna, które z jednej strony zachwycają swoją naturą i różnorodnością, a z drugiej przerażają nieograniczonymi masywami górskimi. 
Podróż, którą odbyłam do kraju Draculi, niezliczonych monasterów, malowniczych wiosek i niekończących się górskich zakrętów zapamiętam jako jeden z bardziej ekscytujących momentów życia. Ekipa w składzie: Izabela Z., Marta R., Przemysław M., Dariusz Pi]. i ja- Żaneta A. to "piątka wspaniałych", którzy żądni przygód spędzili drugi i trzeci dzień świąt (wg wiary prawosławnej) oraz Sylwestra w iście rumuńskim klimacie. Droga do Suczawy (docelowe miasto, w którym Marta R. pięknie nas przywitała i ugościła) trwała 22h. Wiodła przez Słowację i Węgry. Słowacja nie wywarła na mnie żadnego pozytywnego wrażenia, a jedynie przygnębiła widokiem postkomunistycznych miast zatopionych w dolinach górskich. Choć nasz czas był ograniczony postanowiliśmy zatrzymać się w  węgierskim mieście Miszkolc Tapolca znanym z basenów termalnych zorganizowanych w jaskiniach skalnych. Jest to doskonałe miejsce dla starszych osób, które niekoniecznie lubią się ruszać, a chcą zażyć kąpieli wodnej i rozgrzać się w zimowe dni. Godzinne pluskanie się i przemierzanie jaskiniowych korytarzy w zupełności wystarczy ażeby nacieszyć się klimatem miejsca. Dalsza droga nie wywarła na mnie żadnych skrajnych emocji, którymi warto byłoby się podzielić (dodam jeszcze tylko, że miło czytało się na Węgrzech polskie napisy na stacjach benzynowych, ulotkach turystycznych, reklamach hoteli itd.).
Do Suczawy dotarliśmy około 2:00 w nocy. Miasteczko, podobnie jak każde inna mieścina rumuńska przywitało nas mocą barwnych lampionów, lampeczek, świecidełek i innych świątecznych dekoracji, których nie sposób przeoczyć. Po nocnym zapoznaniu się ze specyfiką akademika, w którym mieszkaliśmy gościnnie w pokoju u Marty R. oraz zapoznaniu tureckich studentów z Erasmusa padliśmy jak muchy. Nazajutrz zaczęło się zwiedzanie miasta. Szczerze powiedziawszy wiele tego nie było, ale kilka miejsc zasługuje na uwagę. Monastyr św. Jana Nowego w Suczawie wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, twierdza tronowa, Dom Polski, monastyr ormiański "Zamca" oraz dwie cerkwie ufundowane przez hospodarów mołdawskich, to zabytki, które należy zwiedzić w pierwszej kolejności. Ciekawymi punktami w mieście godnymi zobaczenia są: przecudowna papuga mieszkająca w restauracji Padrino, miejsce schadzek rumuńskich dziadków grających w szachy oraz kluby Next Level (trochę klimat dresiarski, trochę weselny, trochę disco-polo, trochę tradycyjnych piosenek i rumuńskich hitów gwiazdeczek pop) i Eclipse (trochę elity, trochę facetów około 30. żadnych młodych ciał, trochę fajnych hitów, trochę fajnych kelnerów), gdzie tradycją jest rozrzucanie papierowych chusteczek. Suczawa jest miastem, które nie posiada starego miasta. Zwykły rynek mieszczący się w centrum miasta nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym i zlewa się z szarością postkomunistycznych zabudowań i blokowisk. Mieliśmy szczęście, że nasze zwiedzanie Suczawy przypadło na trzeci dzień świąt kiedy to rynek tętnił życiem. Przepełniony drewnianymi budkami z regionalnymi wyrobami, rumuńskimi dziadkami w tradycyjnych futrzanych czapkach noszonych na sztorc oraz świątecznymi występami w połączeniu z kilkoma kubkami grzanego wina (homemade plus goździki) miał swój niepowtarzalny, trochę dziwny, trochę zabawny klimat. Scena ustawiona w centralnej części placu zapełniona była artystami ubranymi w tradycyjne stroje rumuńskie. Charakterystyczne dla regionu Bukowiny maski, które dopełniały kostium ludowy budziły we mnie strach. Patrzyłam na to całe przedstawienie z lekkim zdziwieniem i prawie nic z niego nie rozumiałam, ale różnobarwność i wdzięczność z jaką artyści prezentowali swoje tradycje i obyczaje wprawiło mnie o zachwyt. 
Kaczyka, wieś rumuńska, która mocno naznaczona jest obecnością Polaków była kolejnym punktem wycieczki. W XVIII w. polscy górnicy z Bochni i Wieliczki wyemigrowali do Rumunii w celu podjęcia pracy w nowo otwartej kopalni soli kamiennej. Dziś po wielu staraniach i przejściach kopalnia jest udostępniona zwiedzającym, jedna część to muzeum, a druga to nadal funkcjonujące szyby, gdzie w dni powszedni pracują nowe pokolenia Rumunów, którzy powoli zapominają o swoich polskich korzeniach. Pani Krystyna, która prowadzi Dom Polski w Kaczyka dba o podtrzymywanie polskich zwyczajów i tradycji. Niestety nie udało nam się zwiedzić kopalni, ponieważ jest ona otwarta jedynie do 17:00, a nasze zwiedzanie miejscowego sklepu pochłonęło nam jakąś godzinę. Górnicy z kopalni soli, których spotkaliśmy w owym sklepie bardzo zadbali o nasze gardła i nie szczędzili nam wódki, ale niestety czas się wydłużył i nie starczyło go na zwiedzanie. Po wyjściu ze sklepu w oddali dało się słyszeć kolędy w języku polskim. Podążyliśmy za melodią i dotarliśmy do kościoła, w którym spotkaliśmy księdza i dwie młode dziewczyny sprzątające po mszy świętej. Jedna mówiła po polsku i po krótkiej rozmowie udała się z nami do polskiej rodziny. Gospodarz przywitał nas bardzo ciepło, gospodyni suto zastawiła stół i tak po kilku kieliszkach palinki, poznaniu historii Kaczyki wróciliśmy do akademika.
Dwa dni spędzone w Suczawie były bardzo intensywne i pełne wrażeń. Po drodze do Sibiu, miasta gdzie zaplanowaliśmy świętowanie Nowego Roku zatrzymaliśmy się w miejscowości Manastirea Humorului w celu zwiedzenia monastyru Humor pod wezwaniem Zaśnięcia Bogurodzicy. Dość długą podróż urozmaicały nam malownicze wioski, stada owiec, i serpentyny górskie. 
Sibiu często porównywane jest do polskiego Krakowa. Doskonale zachowana zabudowa starego miasta tworzy niepowtarzalny klimat i pozwala na odkrywanie średniowiecznych uliczek jednego z siedmiu najważniejszych miast Transylwanii. Pangeea Hostel połączony z pubem był naszym miejscem noclegowym. Położony w doskonałej lokalizacji, bo przy samym Piata Mare, na przeciwko sklepu spożywczego Billa był wyśmienitym miejscem wypadowym do zwiedzania każdej części Sybina. Zabytki i punkty, które koniecznie trzeba zobaczyć to: wieża widokowa łącząca Piata Mare i Piata Mica, z której rozciąga się widok na przepiękne dachówki kamieniczek starego miasta, muzea, które są częścią kompleksu muzealnego Astra (wiele można o tym przeczytać w internecie więc nie będę się rozpisywać), muzea Brukenthala, wszystkie kościoły i monastery. Jeśli chodzi o restauracje to także jest kilka godnych polecanie. Te, które udało mi się odwiedzić to restauracja La Dobrun, Bistro Salut oraz Ellena. Najbardziej przypadła mi do gustu La Dobrun'a. Ujęła mnie swoim wystrojem, ludowym klimatem oaz gustowną, słomianą kanapą. Ciężko wypowiadać mi się na temat specjałów kuchni rumuńskiej, ponieważ moje wegetariańskie przyzwyczajenia nie pozwoliły mi na spróbowanie większości tradycyjnych dań. Rumunii lubią zjeść tłusto. Dania jeśli nie składają się głównie z mięsa to zazwyczaj zawierają albo tłuszcz zwierzęcy, albo kawałki zwierząt itp. Ciorby czyli gęste, zawiesiste zupy zawsze gotowane są na mięsie i mocno doprawiane. Mamałyga czyli inaczej włoska polenta jest traktowana jako dodatek do dania głównego. Coś jak w Polsce ziemniaki, a w Chinach ryż. To co smakowało mi najbardziej to covrigi czyli precle, podobne do słynnych krakowskich bajgli. Można je dostać w prawie każdej piekarni.
Bardzo żałuję, ze ze względu na czas świąteczny i ograniczenia czasowe udało mi się jedynie zwiedzić muzeum Astra. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazje odwiedzić ponowie Sibiu i odkryć miasto na nowo. Podróż stopem z oddalonego o około 9 km muzeum Astra do centrum Sybina przebiegła bardzo pomyślnie, a życzliwy Rumun, który prowadził samochód zaprosił mnie i Martę R. na wystawny poczęstunek do swojego sybijskiego mieszkanka. 
Sylwester spędzony na rynku przy rumuńskiej muzyce i vine fierte będę bardzo dobrze wspominać i choć gwiazdy pop nie trafiły w moje gusta muzyczne to zawsze warto powygłupiać się dla zasady.
Powrót był jak to zawsze bywa dużo szybszy niż sama droga do. Jedyne co zasługuje na uwagę to dziwne zwierze, które spotkaliśmy jadąc serpentynami górskimi. Coś w stylu dziko-świnio-owcy wyskoczyło nam przed samą maskę było powodem długiej rozmowy na temat odmian świń i rodzajów owiec.
Do zobaczenia w RUMUNII. :)"


Żaneta A.

Suceava

Suceava
Suceava
Dworzec Kolejowy, Suceava

Manasteria Humorolui
Manasteria Humorolui

Monasteria Humorolui
Manasteria Humorolui

Po trasie...

ASTRA - Muzeum Etnograficzne, nieopodal Sibiu

ASTRA

ASTRA

ASTRA





ASTRA

1 komentarz:

  1. Bardzo fajna recenzja, naprawdę udało Ci się zapamiętać te wszystkie nazwy restauracji, muzeów, miejscowości? :)

    OdpowiedzUsuń